Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi w Starogardzie. Przez jego ręce przewinęły się tysiące uczniów. Teraz postanowił odpocząć. Zapraszamy na rozmowę z Panem Andrzejem Boną, wieloletnim dyrektorem Zespołu Szkół Zawodowych w Starogardzie Gdańskim.
Red.: - 34 lata przepracowane w Zespole Szkół Zawodowych, 12 lat na stanowisku dyrektora naczelnego – to mnóstwo wspomnień, ale i osiągnięć, zapewne niemała zawodowa satysfakcja. Tymczasem na uroczystości pożegnalnej w ZSZ zażartował Pan, że dyrektorem został Pan niejako z przypadku. Jak to rozumieć?
Dyrektor Andrzej Bona: - Po prostu trafiałem na takich ludzi, którzy ułatwiali mi podejmowanie pewnych kroków, wskazywali drogę, potrafili pokazać zalety bycia nauczycielem, kierownikiem szkolenia praktycznego, wicedyrektorem, w końcu dyrektorem….
Red: - Czyli jako młody człowiek nie myślał Pan o karierze zawodowej w szkole?
A.B.: - Nigdy nie sądziłem, że zostanę nauczycielem. W mojej rodzinie nie było takich tradycji, raczej sądziłem, że będę pracował w jakimś zakładzie związanym z motoryzacją, zgodnie z moim wykształceniem. Po każdym etapie kształcenia planowałem wrócić do Poznania, skąd pochodzę. Tymczasem trafiłem na studia na Politechnikę Gdańską, poznałem moją przyszłą żonę i zamieszkałem w Starogardzie, bo po prostu tu można było jeszcze uzyskać mieszkania dla młodych. Przez pewien czas pracowałem w Nowym Dworze Gdańskim jako nauczyciel praktycznej nauki zawodu, potem w Starogardzie, w szkole podstawowej nr 7, w końcu trafiłem do ZSZ.
Red: - Dlaczego jednak szkoła?
A.B. - Przez pewien czas pracowałem w innej branży. Nie ukrywam, że do pracy w szkole skusiła mnie stara karta nauczyciela i związane z nią przywileje. W tym czasie pensje w różnych sektorach były jeszcze porównywalne, pracując w szkole nie zarabiało się mniej niż na dobrych stanowiskach w innych miejscach.
Red: - Nigdy nie żałował pan decyzji, żeby zostać nauczycielem?
A.B. – Nie, nigdy. Lubię młodzież, lubię kontakt z ludźmi. Czasem jako dyrektor musiałem podejmować niepopularne decyzje, ale starałem się nigdy nie stawiać spraw na ostrzu noża… Nigdy też nie zamieniłbym pracy w szkole np. na robienie kariery w polityce.
Red: - Jak wyglądały te szkolne początki w Starogardzie?
A.B. – Jak już wspomniałem, początkowo trafiłem do podstawówki, jako nauczyciel zajęć praktyczno – technicznych, a w ramach uzupełnienia etatu uczyłem też geografii – bo lubiłem. Wreszcie dostałem telefon z ZSZ, że pojawiła się tam możliwość pracy dla mnie. I tak 1 września 1984 roku zostałem nauczycielem przedmiotów zawodowych w Zespole Szkół Zawodowych w Starogardzie Gdańskim.
Red: - To był pewnie duży wstrząs po pracy w podstawówce…
A.B. – Początkowo wszyscy mnie straszyli i dziwili się, do jakiej szkoły chcę iść… Tymczasem w podstawówce miałem różnych uczniów – i wzorowych, i takich sprawiających problemy. Przyszedłem do ZSZ i okazało się, że jest tu wiele znajomych twarzy. W tym tych uczniów, z którymi w podstawówce były spore problemy. Ale okazało się, że tu te problemy są znacznie mniejsze, w szkole panuje porządek i dyscyplina. Po prostu jest ok.
Red: - No tak, te słynne kapcie, w których muszą chodzić wszyscy uczniowie, robią swoje, mówiąc żartem.
A.B. – To nie ja wymyśliłem laczki! Choć rzeczywiście, pomagają w utrzymaniu porządku, nie tylko w sensie czystości. Dostałem salę 203, możliwie najbardziej oddaloną od gabinetu dyrektora i zaczęło się normalne szkolne życie.
Red: - Jakie ma Pan najlepsze wspomnienia związane z tą szkołą?
A.B. – Chyba pierwsze lata pracy… Jeszcze bez obowiązków kierowniczych i związanej z tym odpowiedzialności…
Red: - To prawda, że „kiedyś było lepiej” ?
A.B. – Nieprawda. Młodzież z dawnych lat niczym nie różni się od dzisiejszej. Wcale nie jest gorsza. Może z niektórymi rodzicami trudniej się współpracuje, są bardziej roszczeniowi. To się zmieniło chyba jednak wraz z transformacją ustrojową. Wraz z większą wolnością przyszła też większa samowola, egoizm. Wcześniej było biedniej – ale chyba weselej…
Red: - I nigdy nie miał Pan ochoty rzucić tego wszystkiego i wyjechać w Bieszczady?
A.B. – Nie. Wspomnienia mam na ogół miłe. Niemiłe szybko wylatują z pamięci. Moja praca byłaby trudniejsza, gdyby nie dobre grono pedagogiczne, w którym nie było konfliktów niemożliwych do polubownego rozwiązania. Moim zdaniem dobra atmosfera w pracy jest ważniejsza nawet niż miejsce szkoły w rankingach. Szkołę tworzą ludzie. Z niektórymi osobami szczególnie dobrze mi się pracowało, nadajemy na tych samych falach. Myślę tu o pani Annie Potulskiej, naszej księgowej i o panu Łukaszu Kromerze, wicedyrektorze – nie zdecydowałbym się zostać dyrektorem, gdyby on nie zgodził się być wicedyrektorem. Oczywiście nie umniejszam tu roli innych moich współpracowników.
Red: - Czego Panu będzie brakować na emeryturze?
A.B. – Na pewno nie setek dokumentów do podpisywania (śmiech)! Pewnie codziennego kontaktu z uczniami, podejmowania decyzji – ale z drugiej strony będę mógł dzięki temu żyć spokojniej. Nie żegnam się jednak ze szkołą. Z radością pozostanę członkiem grona pedagogicznego, jeśli tylko znajdzie się dla mnie miejsce.
Red: – Dziękuję za rozmowę i życzę wielu kolejnych szczęśliwych chwil, także w szkole.
info/foto: E.Macholla