piątek, 29 marca, 2024

Jazda za pogrzebem i wyraz twarzy konia czyli kodeks drogowy II RP

Fot NAC, Wypadek drogowy na wiadukcie Panzera, Warszawa 1938.

Czy wie pan, że przed wojną kierowca musiał znać trzy stopnie przestrachu konia? – zagaił do mnie niedawno Pan Piotr, darując mi niezwykłą książkę… w której oprócz wspomnianych trzech stopni, czekała na mnie prawdziwa uczta, złożona z dawno dziś zapomnianych, a niezwykle kręcących moto przepisów i porad z czasów II RP.

„ Gdy Silnik Zgaśnie”, „1000 rad dla automobilistów” i wreszcie, konkurujący ze zbiorem przepisów drogowych wydawanych przez przedwojenny Automobilklub Polski, „Kodeks Kierowcy”. Wszystkie trzy pozycje, autorstwa H. Wilczyńskiego, były – zwłaszcza dla początkujących automobilistów – podstawą przygody z własnym samochodem. Przekazany mi egzemplarz „Kodeksu Kierowcy”, wydany w 1938 roku, używany był na pewno także do przygotowań do egzaminu na prawo jazdy. Świadczą o tym notatki, nanoszone przez kursantów ołówkiem wewnątrz książki. Ponieważ wydawnictwo przybyło z Warszawy – mogą one świadczyć, że – kto wie, może byli to nawet szoferscy adepci kursów samochodowo – motocyklowych Heliodora Prylińskiego, które to mieściły się przed wojną przy Alejach Jerozolimskich 27, w obszernej, zmodernizowanej i rozbudowanej w 1938 roku kamienicy, po której dziś – niestety – nie ma już śladu. W garażach Prylińskiego pracował autor książki. Był tam zatrudniony jako wykładowca i kierownik szkolnych warsztatów. W przedwojennej Warszawie mówiło się, że co trzeci szofer w stolicy to wychowanek tej szkoły. Tak na marginesie – Sam Heliodor Pryliński, mieszkał kawałek od centrum ówczesnej Warszawy, na Sadybie, w domu przy ul. Godebskiego 10.

W publikacji, bogato ilustrowanej przez artystę malarza Wacława Lipińskiego, znalazły się przepisy policyjne, zasady prowadzenia samochodu i mocno rozbudowany dział, dotyczący pierwszej pomocy w przypadku – jak to nazwano „katastrofy”. Nie zabrakło też, jak zawsze niezwykle urokliwych, przedwojennych reklam. Na wstępie autor przestrzega kierowców, że… „za każdym rogiem czai się niespodzianka, grożąc kalectwem, lub śmiercią”… a … nadmiar brawury…w jeździe, przy zbyt małej praktyce, nie każe długo czekać na skutki”.

W dziale poświęconym przepisom, w ustępie dedykowanym kierunkowskazom, znajdziemy min. Informację, że w pojazdach odkrytych, kierowca winien uprzedzić o zamiarze zmiany kierunku jazdy, przy pomocy ustalonych znaków, podawanych ręką. Dowiadujemy się tam także, że używanie samochodowego tłumika obowiązkowe było tylko na terenie zabudowanym, kierowca powinien sprawdzić codziennie działanie wszystkich urządzeń technicznych w samochodzie a jazda tyłem dozwolona jest tylko na niewielkiej przestrzeni i na ulicach o niewielkim ruchu. Przy wjeżdżaniu tyłem do garażu autor radził, aby trzymać się jak najbliżej ściany, przy której znajdował się kierowca a powolną, długotrwałą jazdę, którą dziś określamy jako „poruszanie się w korku”, nazywano „jazdą za pogrzebem”. Wskazując na niewłaściwe i niebezpieczne zachowania rowerzystów, Wilczyński wymienia min.: czepianie się przez nich innych pojazdów, wyjeżdżanie zza samochodów, „towarzyskie holendrowanie”, czyli jazdę kilkoma rowerami obok siebie, szerokimi zakosami.

Mamy tutaj także bardzo ciekawą statystykę drogowych zdarzeń. Tuż przed wojną 23% wypadków zdarzało się przy mijaniu i wyprzedzaniu. Aż 17% wynikało z nagłego zarzucania pojazdem. 16% zdarzeń miało miejsce na skrzyżowaniu dróg. Za 15% odpowiadała nieostrożna jazda. 10% wywołana była przez rozkojarzenie kierowcy. 4% powodowało zaś niewłaściwe oświetlenie. Najbardziej nieprzepisowo poruszającymi się użytkownikami dróg byli wówczas rowerzyści, którzy, według autora podręcznika, powodowali aż 28 % kolizji z samochodami. No właśnie…

A gdzie w tym wszystkim stopnie przestrachu konia? Już wyjaśniam – znalazły się one pod koniec książki, we fragmencie opisującym zachowanie się zwierząt domowych i tutaj aż prosi się, aby przytoczyć cały akapit:

„Drobne zwierzęta, lub ptactwo jako płochliwe, mniej interesują kierowcę, zwłaszcza iż przejechanie kury, psa, lub prosiaka nie powoduje katastrofy jadących. Ponieważ kierowca nie odpowiada karnie za przejechanie puszczonego luzem na drogę stworzenia, mogą być brane pod uwagę jedynie względy humanitarne. Na specjalną uwagę zasługuje koń i krowa jako zwierzęta „większego kalibru” i zachowujące się w specjalny, odrębny sposób. Koń należy do zwierząt bardzo płochliwych w obrębie jednak dużych miast jest on na ogół oswojony z widokiem samochodu. W większej odległości od miast (ponad 50 km.) spotkanie płochliwego konia należy do b. częstych. Płochliwość konia można by stopniować, określając iż w pierwszym stopniu, przestrach wywołany widokiem samochodu, wyraża się strzyżeniem uszami, niespokojnymi ruchami łba i lękliwym „wyrazem twarzy” Poza tym mijanie odbywa się bez żadnych niespodzianek. Objawy silniejszego przestrachu wyrażają się bardzo niespokojnym zachowaniem konia, który na widok samochodu przebiera szybko nogami, strzyże uszami kręci nerwowo łbem, zatrzymuje się i „przysiada zadem” a w ostatniej chwili cofa się, lub wyskakuje naprzód. Często „staje dęba” i skacze przednimi kopytami na samochód. Przy trzecim stopniu przestrachu, na widok nadjeżdżającego z oddali pojazdu, wyrywa się z uprzęży lub ucieka z drogi jak oszalały przez rowy i pola, ciągnąc za sobą wóz”.

1938 rok. Jakże inny świat. Czasami, choć na chwilę, warto do niego powrócić.

(Red.) fot. Bartosz Gondek

Zobacz również: