Dwa polskie ślady odnajdujemy w życiorysie barona Manfreda Albrechta Freiherr von Richthofen. Hobbyści doskonale wiedzą, nie-hobbystom wyjaśniamy, że baron był największym asem myśliwskim Niemiec w czasie I wojny światowej – 80 zaliczonych zestrzeleń pewnych i śmierć, jak przystało na niepokonanego myśliwca, dopiero z rąk artylerii plot (acz w czasie bitwy powietrznej z kanadyjskim dywizjonem). Dowództwo pułku objął po nim szczupły jeszcze wtedy Herman Goering (tak, ten sam 😉
Jako, że baron pozwolił sobie był urodzić się pod Wrocławiem – z ojca Albrechta Philippa Karla Juliusa Freiherr von Richthofen i matki Kunegundy von Schickfuss und Neudorff (ciekawe jak to mieścili w formularzach) – a wychowywał się w rodowym pałacyku w Świdnicy, w latach międzywojennych ustawiono mu tam pomniczek symboliczny; zwłoki barona (a raczej to co z nich zostało po kilkukrotnych ekshumacjach i przenosinach) leżą w Wiesbaden. Pomnik rozwalono w czasie Polski Ludowej, a następnie już w XXI wieku ktoś poszedł po rozum do głowy – no Niemiec wprawdzie, ale w sumie zasłużony i w końcu przeciwko Polakom nie walczył, wiec czysto po ludzku wypada mu pomniczek odtworzyć. I odtworzono, co prawda już tylko w postaci małej płyty pamiątkowej.
Pałacyk Richtofenów obecnie zajmują tanie biura i mieszkania komunalne, wiec duchy baronów-freiherrów z pewnością wyją tam po nocach z rozpaczy. A drugi ślad polski wynika z tego, że Richthofen był formalnie przez cały czas oficerem kawalerii z 1 Pułku Ułanów Zachodniopruskich z dowództwem w obecnym Ostrowie Wielkopolskim, więc zgodnie z niemieckimi przepisami tamże wystawiono mu akt zgonu i tam do dzisiaj jest przechowywany, a jak ktoś ciekaw, to niech wybuli 22 złote i dostanie urzędowy odpis z akt.