
Z „Nosferatu” w reżyserii Roberta Eggersa w zasadzie niczego nowego się nie dowiedzieliśmy. Historia jest znana, spisana przez Brama Stockera, któremu świat zawdzięcza mroczną historię krwawego hrabiego-wampira. Jest brzydki wampir, jest bladolica babeczka, jest grono jej przyjaciół i mąż i nawiedzony profesor, którzy próbują ją wyrwać z objęć wampira. Czy Eggers wniósł do tej historii coś nowego? Otóż tak. Wygląd hrabiego Orloka. Nosferatu nie jest bladym człekokształtnym, z nienaturalnie wydłużoną czaszką i szponami. Jest zgniłym, rozpadającym się, gnijącym szlachciurą z wąsem, w strzępach czegoś, co mogłoby uchodzić za kontusz. Dziwne to trochę, mocno karykaturalne, ale niech będzie. Najpiękniejsze jest to, co dzieje się obok głównego bohatera, który pojawia się w filmie raptem kilka razy. To przepiękne, mroczne kadry, w większości symetryczne. W zasadzie połowa filmu może z powodzeniem robić za tapety na monitorze. Nieważne, że są ciemne, ponure – są hipnotyzujące. Kostiumy, detale, wnętrza, oświetlenie – robią gotycki klimat i wrażenie. W filmie pojawiają się transylwańscy Cyganie i w sumie, gdybym była przedstawicielką tej grupy etnicznej, poczułabym się mocno dotknięta sposobem przedstawienia na ekranie. Ale to w sumie detal. Podoba mi się kontrast piękna z brzydotą. I cień hrabiego

Casting, jaki nam zafundował Eggers w postaciach: Lily-Rose Depp i Willema Dafoe (resztę pominę bo w sumie nijaka taka jest) to strzał w dziesiątkę. Oni oboje się urodzili do tej powieści. Bill Skarsgård – czyli filmowy hrabia Orlok nie ma na ekranie za dużo roboty, głównie wygląda, mruczy, charczy i rachitycznie się porusza. Brak mu wdzięku Gary’ego Oldmana z Draculi F.F. Coppoli i w ogóle jest mało wampirzy. Ale film obejrzeć się da. Lubiący przenosić się w świat starych zamczysk, mrocznych zaułków nie powinni być rozczarowani.

Najważniejszym filmem o Orloku jest „Nosferatu: Symfonia grozy” F. W. Murnau’a z 1922 roku – głównie dlatego, że był po prostu pierwszy. Pod względem klimatu niedoścignionym pozostaje Nosferatu Wampir z 1979 roku Wernera Herzoga z Klausem Kinskim i Isabelle Adjani – przy czym obecność nazwisk Herzog i Kinski zwalnia mnie z dalszego tłumaczenia dlaczego.

Dla wszystkich miłośników powieści Stockera, fanów krwiopijcy z przerostem kłów z Transylwanii – jeszcze w tym roku ma wejść do kin Dracula w reżyserii Luca Bessona. Niestety w podtytule ma A Love Tale – co mnie już na tym etapie nieco odstręcza. Ale dam szansę.