
11 marca 1999, gdy do Polski przybył prezydent Islandii Ólafur Ragnar Grímsson, padły słynne słowa: „Całe pokolenie Islandczyków wyrosło na dwóch rzeczach – amerykańskiej Coca-Coli i polskim Prince Polo”.
Wszystko zaczęło się w 1955 gdy cieszyńskie zakłady Olza zaczęły produkcję wafelka i w tym samym roku Polska i Islandia nawiązały porozumienie handlowe. Polacy wywozili śledzie, a Islandczycy w zamian dostawali drewno, wódkę i Prince Polo (na Islandii w tamtych czasach obowiązywał zakaz sprowadzania słodyczy zza granicy, który ominięto, twierdząc, że to herbatniki czy biszkopty).
W 1982, w czasie gospodarczej zapaści w Polsce, wiadomość o braku dostaw Prinspóló trafiła na pierwsze strony gazet islandzkich. W szczycie popularności, statystyczny Islandczyk zjadał ich co roku około kilograma (dziś ponoć jest to 1/2 kilograma). Sam wafelek obecny jest praktycznie wszędzie – w każdym supermarkecie, na stacjach benzynowych – w zestawie z hot-dogiem i kawą i w barach. Jeden z najpopularniejszych islandzkich zespołów muzycznych nazywa się „Prinspóló”, wafelek pojawia się też u islandzkiego noblisty Halldora Laxnesssa– jeden z bohaterów powieści „Kristnihald undir Jökli” witany jest słowami „Zaraz zostanie podana kawa. I Prince Polo, rzecz jasna”.

Do tej jego popularności miał ponoć się przyczynić lodowiec Langjökull. Słodka, czekoladowa przekąska, która nie zamarza w niskich temperaturach idealnie się tam sprawdza. Pewien turysta przeżył załamanie pogody i dotrwał do akcji ratunkowej między innymi dzięki Prince Polo – podzielił je sobie na części i się nim posilał, a lokalny dystrybutor świetnie później wykorzystał tę historię.
