
Po czterech odcinkach nowego tzw. hitu tej wiosny/przedlata czyli serialu Langer na myśl przychodzi mi literka M. M jak marna kopia serialu Hannibal, M jak marna adaptacja marnej powieści marnego Mroza Remigiusza.
W całej obsadzie tylko Julia Pietrucha robi robotę, Jakub Gierszał kompletnie się do swojej roli nie nadaje. Jest świetnym aktorem, ale to nie jest rola dla niego. Żeby zagrać psychopatycznego mordercę przekonująco, do tego stopnia, że widz czuje ciary, nie jest potrzebna ładna twarz. Anthony Hopkins dowiódł tego trzykrotnie.
Fabularnie klei się słabo, zostały dwa odcinki do końca serialu a w zasadzie nie wiemy wg jakiego klucza dobiera ofiary, mamy jakieś szczątkowe informacje kim są i skąd się wzięły. W stosunku do książki serial (do czwartego odcinka) wycina połowę fabuły i całą podbudowę psychologiczną postaci. Nie wiemy dlaczego główny zły robi to co robi (w ogóle w filmie nie robi nawet połowy tego, co robi w powieści, ale to szczegół). I ta ksywa Ozyrys taka z deka pretensjonalna i te lilje też. Ale tak to jest, kiedy zamiast urn kanopskich dostajemy słoiki z Ikei.
W serialu tylko kadry bardzo dają radę – mocno wzorowane na serialu Hannibal, scenografia, miejscami udźwiękowienie – i nawet niski klucz barw nie wkurza. Muzyka nie jest interesująca.
Wiem jak się kończy książka, jestem tylko ciekawa czy serial skończy się podobnie, znaczy całkowicie bez sensu.
Jestem fanem odwiecznej zasady, że dobre historie to skończone historie.