
W 2026 roku świat ujrzy najnowsze dzieło reżysera Macieja Kawalskiego (nie mylić z Kawulskim od produktu kleksoniepodobnego). Dziełem tym będzie Lalka. Właśnie trwa kompletowanie obsady.
Po sukcesie Znachora, serialu TVP Matylda, Winnych i pozostałych historyczno-kostiumowych, trwa odświeżanie starych dobrych, porządnie nakręconych przed laty tytułów. Bo to się podoba i gromadzi publiczność. Głównie w streamingu, z kinami słabiej. A wymówka, że to przecież ważne żeby stosować nowoczesne, świeże formuły bo dzisiejszy widz i jego percepcja dzieła… i całe to pitolenie w kółko po to żeby sprzedawać widzowi wciąż te same twarze i lokacje… To już trochę nudnawe. Ciekawe czy znów zobaczymy duet Lichota/Kowalska jak w Znachorze i w roli którego arystokraty obsadzą Mirosława Haniszewskiego?
Udało się w nowym Znachorze. Pisałam dlaczego. Michał Gazda miał już doświadczenie w pracy z kostiumem, Kawalski nie ma. I nie adaptował jeszcze niczego, a umówmy się Lalka to trudny materiał jest. Nawet bardzo.
Niemniej, pomijając finanse twórców, lansik i popularkę, ja nieustająco pytam: Po co?
A tak całkiem już na marginesie, czy istnieje na obecnej polskiej scenie filmowej duet aktorski, który stworzy lepsze kreacje niż Mariusz Dmochowski i Beata Tyszkiewicz u Wojciecha Hassa w 1968 roku lub w roku 1977 w serialu Ryszarda Bera Jerzy Kamas i Małgorzata Braunek? Przypuszczam, że wątpię, ale czekam z pewną dozą ciekawości.


Pokopałam głębiej. Jestem pesymistą. Pan reżyser wypłodził dotąd Niebezpiecznych Gentlemanów, którego seans nie sprawił, że zapamiętał nazwisko twórcy, zapamiętałam, że mnie była wnerwiająca muzyka i postaci historyczne sprowadzone do memów. Z kolei scenariusz ma napisać Radosław Drabik, autor „Planety singli” i „Masz ci los”. Chrystejezu. To powinno być zabronione chyba jednak.