
„Przesmyk” – najnowsze dziecko HBO. Zapowiadało się ciekawie, z opisów wręcz intrygująco. A jest… powiedzieć nudno, to jak nic nie powiedzieć.
Generalnie po trzech odcinkach scenariuszowo jest do dupy po prostu. Wszyscy główni bohaterowie grają jakby kij w d.pie kończył im się na wysokości czternastnicy od zwieracza licząc. Ja rozumiem, że „tajnos agentos” łamane przez poufne – ale czy naprawdę główna bohaterka musi chodzić od pierwszego do ostatniego klapsa z nabzdyczoną miną? Kumam parcie na silne postaci kobiece na ekranie ale na Boga, czemu to musi tak strasznie wyglądać, zero polotu, zero humoru.
Filmu nie ratuje wyczuwalny „piniądz” ani Leszek Lichota, Bartłomiej Topa czy Andrzej Konopka. A miało być tak pięknie! Przecież ta ekipa mogła tyle wnieść – no ale scenarzysta miał inny pomysł.
Rozumiem, że realizm oddano dość dobrze wg konsultacji Witolda Jurasza, ale to nie jest dokument tylko fabuła, gdzie można dodać, podrasować i zaciekawić. Przy wątku aktywistów na pasku nerw mi puścił i obluzgałam komputer.
Tęsknię za serialem na poziomie pierwszej i drugiej Watahy.
W przypadku „przesmyku” nawet nie zapamiętałam motywu muzycznego, czyli też widocznie nie bardzo jest interesujący.