Po ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu i miejscami wątpliwej stylistyce wydarzenia, z pewnym strachem obejrzałam najnowszą adaptację „Hrabiego Monte Christo” opartą na scenariuszu Alexandre’a de La Patellière, Matthieu Delaporte’a w reżyserii tych samych gentlemanów. I… o Jezusie słodki jaki to jest dobry film!
Hrabia Monte Christo to klasyczna opowieść zemsty, pióra Aleksandra Dumasa i jest tam wszystko: miłość, zemsta, podstęp, tajemnica. Pokrótce:
Marsylia, rok 1815. Awansowany do rangi kapitana statku Edmond Dantès może w końcu poślubić miłość swojego życia, piękną jak z obrazka, Mercedes. Niestety sukces młodego marynarza budzi zazdrość wielu osób. Zdradzony przez przyjaciela/rywala i potępiony jako członek spisku popierającego Napoleona, Dantès zostaje uwięziony i bez procesu osadzony w ponurym zamczysku If. Po czternastu latach, dzięki pomocy i tajnym instrukcjom współwięźnia – księdza Farii, udaje mu się zbiec i zdobyć legendarny skarb ukryty na wyspie Monte Christo. Wchodząc w posiadanie ogromnej fortuny, Dantès wciela w życie przebiegły plan eliminacji swych wrogów – dziś wysoko postawionych dygnitarzy. Jednak cena wyrafinowanej zemsty stanie się piętnem dla jego duszy…
Nowa adaptacja ma wszystko, co powinien mieć film przygodowy: dobrą historię, sprawnie opowiadaną, dobrą obsadę i to co jest superważne w produkcjach kostiumowych – świetne kostiumy, dopracowaną scenografię. Tam się naprawdę ciężko ktoś napracował (czyli całkiem odwrotnie niż w polskiej kinematografii), ale trudno się dziwić, skoro dotykamy schyłku epoki napoleońskiej czyli jednego z najbardziej rozpoznawalnych okresów w historii Francji. I to wszystko tu jest, okraszone ciekawą muzyką skomponowaną przez Jérôme’a Rebotier’a. Wizualnie wspaniałe widowisko, kadry fantastyczne.
Tak! Francuzi potrafią w kino i kolejny raz to pokazali. Zrobili film po swojemu, ignorując amerykańskie, współczesne prawidła o inkluzywności i różnorodności i mając w głębokim poważaniu modę na filtr niskiego klucza. Dzięki temu widz widzi na ekranie detale, które w tym filmie dużo znaczą. Światotwórczo to perełka i ciekawe nawiązanie do tradycji francuskiego filmu kostiumowego. Oprócz ładnego wizualnie opakowania, film skłania do refleksji. Oczywiście są pewne uproszczenia i nieścisłość z pierwowzorem literackim, ale historia jest opowiedziana kompletnie.
Na czym polega tajemnica sukcesu tej historii? Chyba na tym, że jest ponadczasowa – choć umieszczona w konkretnym czasie, dotyka emocji, z którymi wszyscy się stykamy niezależnie od czasów, w jakich żyjemy. Bo każdy z nas czasem chciałby być takim hrabią (szczególnie w momencie, gdy odnajduje fortunę), mieć taką moc i władzę, móc z nieprzyjaciółmi zrobić wszystko.
Bardzo polecam.
Prywatnie jestem wielkim fanem historii Hrabiego. Widziałam wszystkie poprzednie 11(!!!) ekranizacji. Powieść Dumasa przenoszono na ekran w latach: 1908 i 1913 – w wersji niemej, 1934, 1943, 1954, 1961, 1975, 1988 – w wersji radzieckiej (co istotne znakomitej, z fajną elektroniczną muzyką), 1993 – w australijskiej wersji animowanej, 1998 – w wersji serialowej, 2002. Polecam wszystkie te ekranizacje jako ciekawe studium przypadku i sztuki adaptacji.