PINGWIN to jeden z najmocniejszych seriali w ostatnim czasie. Od razu nadmienię: Nie jest dla każdego. Jest brutalny, jest mroczny. To wizualizacja powiedzenia, że w mroku, samotności i odrzuceniu rodzą się potwory. A Oswald Cobblepot jest potworem bez dwóch zdań, kłamcą, manipulatorem, który zrobi wszystko żeby osiągnąć swój cel, wyeliminuje każdą przeszkodę. Relacje z innymi postaciami, w tym z matką, owszem posiada, ale głównie toksyczne. To wspaniale zarysowany i opowiedziany przykład tzw. miłości własnościowej, współcześnie wyłuszczony kompleks Edypa.
To pierwszy serial od dawna, gdzie postać głównego bohatera jest tak dobrze napisana, porządnie skomplikowana i świetnie zagrana (przez Colina Farrella). Szacun ogromny za charakteryzację. To jakiś inny poziom wtajemniczenia na planecie seriali.
Uniwersum Batmana bez nietoperza działa, i to wcale nieźle. Gotham jest mroczne, brudne, biedne, pełne kontrastów, imperium Pingwina powstaje na zgliszczach i trupach innych mafijnych rodzin. To miejsce, w którym dobro przegrywa, jest słabością i zostaje wyeliminowane a jednocześnie wygrywają w nim ci którzy zbudowali się na własnych krzywdach. Craig Zobel stworzył swoisty zaklęty krąg krzywd, zemsty, porażki i tryumfu, w którym nie wiadomo co boli mocniej.
Gdyby miał być drugi sezon to nie wiem jaką rolę miałby w nim Batman odegrać. Poważnie. Ale może scenarzysta co forsę wziął (całkiem zasłużenie), będzie wiedział. Serial jest tak skonstruowany, że nie trzeba nawet wiedzieć kim jest Batman, żeby zadziałał. I mógłby się skończyć w tym momencie, stanowiąc pełną opowieść.
Scenariusz bardzo dobry, reżyseria też – choć nie bez potknięć, muzyka jest genialna. Piosenki na napisach końcowych są wyjątkowe i nie są tam przypadkiem.
Wg mnie to najlepszy serial tego roku – ale jak podkreślam, nie dla każdego. Ja tam lubię filmy o wariatach. Sorry Shogun, posuń się 😉