
Jesień nadciągnęła, a wraz z nią zimno, pluchy i szarzyzna, czas przeprosić się z kocykiem, herbatką i serialami. A że Halołin naciąga spiesznie (sądząc po rosnącej ilości dyń w przestrzeni publicznej), czas na warsztat wziąć coś nowego i strasznego (podobno). Z pomocą nadleciał na kruczych skrzydłach Mike Flanagan i jego
„Zagłada domu Usherów” dla Netfliksa.
Mike Flanagan oparł fabułę serialu na „Opowieściach niesamowitych” Egdara Alana Poe. Ale miłośnicy prozy mistrza grozy (a takim miłośnikiem jestem) niech nie spodziewają się adaptacji 1:1, bo to nie jest wszak możliwe.
Scenariuszowo Flanagan spiął nowele w ciekawą całość, nie waląc widza po łbie pałą bezpośredniego przekazu. Jest tajemniczo, widz oczekuje co będzie dalej, co czai się za rogiem, jak zginie następny bohater – bo przecież wszyscy Usherowie zginą. Serial to spowiedź źródła zła i tragedii rodziny snująca się od skutku do przyczyny i to jest fajna kolejność. Scenariusz niesie i nie nudzi. Dobrze mu robią pocięte linie czasowe. Poszczególne odcinki noszą tytuły opowiadań Poe’go i zawierają pewne elementy prozy uwspółcześnione i zaadresowane do współczesnego widza. Ale osoby, które prozy Poe’go nie znają nic nie tracą.
Ja tu widzę jawne naśladownictwo do „Sherlocka” Stevena Moffata i Marka Gatissa. Z tą różnicą, że serial BBC był krótszy i lepiej dopracowany. No i miał Benka Cumberbatha i Martina Freemanna a w „Zagładzie” tylko mruczący Mark Hamill to tyci za mało.
Usherowie (potentaci farmaceutyczni) to uosobienia zepsucia, podłości, rozpasania i wulgarności – słowem złota młodzież wychowana w morzu kasy i poczuciu, że im się wszystko należy, niektórzy są groteskowi, inni znowuż nie, ze swoimi życiowymi dramatami, tacy bardziej autentyczni – ale na dobrą sprawę nikogo z nich nie da się polubić. Casting mi pasuje, moja pierwsza osobista nagroda trafia do Bruce’a Greenwooda w roli Rodericka Ushera. I czarny kot też gra doskonale.
A teraz technika, co nikogo nie obchodzi. Na początek operatorka i kadrowanie bardzo dobre jest, tak samo jak udźwiękowienie. Muzyka jest całkiem niezła, ze szczególnym uwzględnieniem Black Sabbath Mam pewien zarzut do oświetlenia i kontrastu. Takie głębokie nasycenie barw powoduje pewną bajkowość świata przedstawionego. Jak w Harrym Potterze. Pierwsza i druga część była świecona i kolorowana właśnie tak i dostaliśmy laurkę, piękny, bajeczny Hogwart. Ale już ostatnie części potraktowano całkiem inaczej i było mrocznie, chłodno i nie tak ślicznie. I oto chodzi chyba w filmach grozy. Ale to takie moje małe fanaberie.
Na koniec wisienka w postaci polityki poprawnościowej i inkluzywności. Jak dotąd Netfliks ładował to do fabuły łopatą, bez zastanowienia, odhaczając kolejno wszystko co się tylko dało, najczęściej bez żadnego uzasadnienia, co jaskrawo rzucało się w oczy i powodowało albo salwy śmiechu, albo oburzenia, albo facepalm z zażenowania. A tu ktoś odrobił lekcje. Są reprezentanci mniejszości, każdy z nich jest na swój sposób istotny dla fabuły(ale nie decyduje o tym cecha wyróżniająca). I w takim wariancie, to nie wkurza, i nie przeszkadza.
Na fotce maseczka Czerwonego Moru, z odcinka, w którym ucztę zastąpiono orgią z finałową kąpielą w kwasie. Fakt, czerwono jest na sam koniec, że strach.
Tylko czy nas jeszcze da się czymkolwiek przestraszyć? Poziom drastyczności scen w „Grze o tron”, (która nie była horrorem) przebiegunował i twórców i odbiorców i ciężko to po prostu przebić.
Jeśli ktoś lubi makabreskę, nie zawiedzie się. Sugerowałabym jednakowoż niczego nie jeść w trakcie i uważać na tabletki, jakie przyjmujecie
Co do grozy i Edgara Alana Poe, historia kina notuje ekranizację z 1962 roku „Opowieści niesamowitych” w reżyserii Rogera Cormana, którą też można sobie spokojnie odkurzyć.
A dla wytrwałych do przypomnienia są polskie „Opowieści niezwykłe” – świetny cykl oparty na prozie Stefana Grabińskiego, humorystyczny, z plejadą doskonałych aktorów minionego pokolenia.