Najdłuższa kadencja samorządu – trwająca niemal 5,5 roku właśnie dobiega końca. O jej podsumowaniu, o wyzwaniach, trudnościach i tych przyjemnych momentach rozmawialiśmy ze starostą gdańskim, Marianem Cichonem. Zapraszamy do lektury.
Karolina Białke: Kadencja trudna czy łatwa?
Marian Cichon: Bardzo trudna. Na pewno trudnością była zmiana starosty w połowie kadencji. Odbyło się to w sposób burzliwy, mimo wcześniejszych ustaleń. 2,5 roku tej kadencji to była ciężka praca, żeby nadrobić trochę straconego czasu, co nie znaczy, że wcześniej nie robiliśmy nic, bo inwestycje się działy, pomysły na rozwój powiatu są, natomiast potrzeby są ogromne. Udało nam się zrobić parę rzeczy. Przede wszystkim opracować plany rozwoju naszych szkół na kolejne lata a nawet kadencje. Mamy pomysł na to, jak szkoły mają funkcjonować nie dziś, nie jutro, ale za kilka lat. Wiemy co trzeba zrobić, a przede wszystkim jakie środki pozyskać, aby szkoły mogły być naszą wizytówką.
KB: Gdyby miał Pan wymienić najważniejsze wydatki infrastrukturalne minionej kadencji, co znalazłoby się na liście?
MC: Rozbudowa szkoły w Rusocinie za około 15 milionów. W tej chwili remontujemy szereg dróg, mniej więcej za kwotę około 100 milionów złotych. Pamiętając o tym, że budżet powiatu to jest 200 milionów, po stronie wydatkowej, a po dochodowej około 170. No to jest to kwota, która zwala z nóg. Przebudowa ulicy Gałczyńskiego 12 milionów, droga Skowarcz – Suchy Dąb 12 milionów, droga Błotnik – Trzcińsko w okolicach 15 milionów, Osice – Trutnowy prawie 10 milionów, jest już podpisana umowa na drogę Różyny – Żelisławki 28 milionów, droga Roztoka – Jodłowno 20 milionów. W tym roku zaplanowaliśmy kolejne inwestycje w szkole w Warczu – mniej więcej na kwotę 20 milionów złotych, niespełna 15 milionów pozyskaliśmy, więc nie jest tak źle. Inne inwestycje nieco tańsze, ale to nie znaczy, że tanie. Zakup obiektu na ulicy Obrońców Westerplatte, który też daje nam możliwości uruchomienia punktu wsparcia seniorów, punktu konsultacyjnego dla organizacji pozarządowych, miejsce realizacji projektów, a docelowo także miejsce filii wydziału komunikacji, aby tutaj rozładować te kolejki.
KB: Jednym z głośniejszych wydatków był zakup Hotelu Górski. Po co?
MC: Zakup Hotelu Górski to 7,5 miliona – to zakup, który otwiera nam pewne możliwości związane z utworzeniem Zakładu Ratownictwa Medycznego, takiego oddziału ratunkowego, który miałby działać całodobowo. Pamiętajmy, że powiat liczy już ponad 130 tysięcy mieszkańców i potrzeby w tym zakresie są coraz większe. A ten lokal pomoże nam uporządkować usługi społeczne, czyli powiatowe centrum pomocy rodzinie, poradnię psychologiczno-pedagogiczną, mieszkania chronione. Wszystko będzie w jednym miejscu. Z ostatnich informacji wynika, iż pojawi się także ośrodek kuratoryjny, w którym 20 podopiecznych będzie się spotykało codziennie na zajęciach różnego rodzaju. Mam na myśli osoby, które mają już nakazy sądowe i przydzielonych kuratorów sądowych. Tym samym w budynku obecnego PCPR zwolni się przestrzeń pod gabinety medyczne. Udało się pozyskać działkę obok obecnego budynku pod rozbudowę budynku pogotowia, co pozwoli nam uruchomić centrum medyczne dla naszych mieszkańców. Z rzeczy istotnych, jakie chciałbym wymienić również, że 3 kwietnia uruchamiamy filię poradni psychologiczno-pedagogicznej w Kolbudach. Dwie placówki Fundacji FOSA działające w zakresie psychiatrii i psychoterapii dla dzieci i młodzieży już są oblężone, pokazując, że potrzeby w tym zakresie faktycznie są ogromne i będziemy chcieli uruchamiać kolejne tego typu miejsca.
KB: Myślę, że listę materialnych rzeczy możemy zamknąć, natomiast co udało się w zakresie ochrony zdrowia, w kulturze?
MC: Jeżeli chodzi o zdrowie, to na pewno sukcesem jest uruchomienie dwóch zespołów ratownictwa medycznego, jeden w Kolbudach (od 1 sierpnia ubiegłego roku), a drugi w Cedrach Wielkich od 1 stycznia tego roku. Na razie 12 godzinne, ale to skutkuje tym, że w godzinach tych najbardziej trudnych komunikacyjnie, czyli od 8 do 20, na trenie powiatu mamy 6 zespołów ratownictwa medycznego. Czas dojazdu do zdarzeń jest kluczową sprawą i tu rozśrodkowanie tych zespołów powoduje, że jest łatwiej i że pomoc dotrze szybciej. Natomiast już złożyliśmy wniosek o kolejne zespoły ratownictwa medycznego – na Kowalach i w Gminie Trąbki Wielkie.
KB: I wracamy do pomysłu Oddziału Ratownictwa Medycznego…
MC: Na mapie województwa pomorskiego jesteśmy ważnym powiatem nie tylko ze względu na położenie obok Gdańska. Pod względem liczby mieszkańców zajmujemy trzecie miejsce w województwie, jesteśmy najmłodszym powiatem w Polsce, bo średni wiek mieszkańca naszego powiatu wynosi 38,1 lat a jednocześnie powiatem, który niesamowicie dynamicznie się rozwija, przybywa nam nieustannie mieszkańców i co bardzo ważne coraz więcej firm podejmuje działalność na naszym terenie. Stąd przed nie tylko władzami powiatu ale i gmin ogromne wyzwania: chodzi o to aby te wszystkie usługi, które powinniśmy realizować, były na jak najwyższym poziomie. Stąd pomysł na oddział ratownictwa medycznego albo dokładniej oddział doraźnej pomocy medycznej, z tomografią komputerową, z rezonansem, z najnowocześniejszym aparatem rtg, tak aby nasi mieszkańcy mieli bliżej do usług medycznych i do lekarzy specjalistów, których gabinety też chcemy uruchomić w budynku obecnego tzw. pogotowia ratunkowego. W tym budynku działa już od dwóch lat zakład podstawowej opieki zdrowotnej z lekarzami rodzinnymi. Oczywiście, żeby do tego doszło, potrzeba dwa do trzech lat, bo musimy zaprojektować rozbudowę obiektu – co już czynimy, wybudować no i najważniejsze to przepisy w zakresie finansowania tego typu usług muszą także obejmować nasz powiat, powiat, który nie ma szpitala, i który o szpitalu nie marzy. Do szpitali mamy bardzo blisko, bo 8 km do najbliższego – więc nie ma sensu go budować, ale zgodnie z wytycznymi czy też z postanowieniami Komisji Europejskiej w zakresie ochrony zdrowia, należy uruchamiać tego typu obiekty, o których wspomniałem, czyli takich udzielających pomocy często nieskomplikowanej. Kiedy nasi mieszkańcy docierają na SOR, tracą 8-10 godzin oczekując na pomoc oczywiście w przypadkach mniej skomplikowanych urazów. U nas byłoby szybciej i do tego zmierzamy. Chcemy, żeby tam był ortopeda, chirurg, internista czy też kardiolog, pediatra, aby nasi mieszkańcy mieli po prostu bliżej do pomocy.
KB: A kultura?
MC: To jest to, koncerty. Od jakiegoś czasu wychodzimy do mieszkańców z ofertą kulturalną. Organizujemy koncerty, było ich kilka. Fajnym wydarzeniem były Koncerty w Ogrodzie w Zespole Szkół Ogrodniczych i w tym roku chcemy to powtórzyć, ale też były koncerty i w kościołach, i w salach gimnastycznych, koncert noworoczny w Lublewie, fantastyczne wydarzenie. Na pewno będziemy zmierzali do tego, żeby to się działo. Finansowo nie jest to wielkie obciążenie. Myślę, że dla wielu mieszkańców były to sympatyczne wydarzenia, więc i w ten sposób powiat daje znać o tym, że istnieje.
KB: Ok, a teraz cofniemy się w czasie do momentów mniej przyjemnych, to znaczy do pandemii, bo to było ogromne wyzwanie dla samorządów, w tym również dla starostwa. Stąd moje pytanie o organizację pracy starostwa jako urzędu. Skąd Państwo braliście pomysły jak rozwiązywać problemy z obsługą petentów? Co z tego zostało do dzisiaj?
MC: Wspólnie z naczelnikami zastanawialiśmy się co zrobić, żeby po pierwsze ograniczyć kontakty pracowników z patentami, ale jednocześnie, aby zapewnić pełną obsługę. I w zasadzie w sposób nieprzerwany pracowaliśmy w czasach pandemii. Według moich dziennych statystyk, bo takie prowadziłem, czasem pracowaliśmy bez 35 urzędników w jednym dniu, czy to chorych, bądź przebywających na kwarantannie. I to tak trwało tygodniami, ale pomimo tego urząd normalnie funkcjonował, obsługiwał petentów, przy czym trzeba powiedzieć, że liczba wniosków niemal się podwoiła. W stosunku do roku przed pandemią, kiedy wpłynęło do starostwa 39 tysięcy 200 wniosków, w roku pandemii tym najbardziej trudnym wpłynęło ponad 72 tysiące wniosków. Pomimo trudności wszystkie zostały załatwione, więc nie było sensacji. Wydawaliśmy decyzje, rejestrowaliśmy samochody, nie było z tym problemu. Oczywiście z zachowaniem procedur, dostępności, ochrony pracowników i patentów. Pojawiały się paczkomaty, gdzie petenci wrzucali swoje wnioski. Stoją do dziś, chociaż są już nieczynne. Trzeba powiedzieć, że mniej więcej przez półtora roku, kiedy z nich korzystaliśmy, nie zginął żaden dokument. Oczywiście co jakiś czas pojawiali się petenci z pretensjami, dlaczego mamy zamknięty urząd. I tak jest do dziś. To znaczy mówią, że urząd jest zamknięty. Nie ma potrzeby, aby patent chodził po całym budynku, zaliczając wszystkie pokoje. Mamy w pokojach po dwie lub trzy osoby, i kiedy wchodzi patent ze sprawą do jednego urzędnika, to przeszkadza pozostałym. Więc to urzędnicy schodzą na dół. Chcielibyśmy stworzyć salę obsługi patentów. Nawet mamy już gotową dokumentację. Jest jeden problem. Żeby to się wydarzyło, musimy odzyskać nico ponad 100 metrów powierzchni w budynku przy ulicy Grunwaldzkiej 25. Natomiast w miejscu, gdzie dzisiaj jest Ewidencja Gruntów i Budynków, gdzie jest sala obsługi, tam chcemy stworzyć miejsce dla obsługi patentów i to urzędnicy będą schodzili na dół. Marzy nam się taka sala do obsługi petentów jak obecna sala operacyjna Wydziału Komunikacji. KB: Bo ona już właściwie jest gotowa… MC: Tak, ale musielibyśmy wtedy Wydział Komunikacji przenieść w inne miejsce, tworząc też filię wydziału na Kowalach w Gminie Kolbudy i na Obrońców Westerplatte. To znacznie rozładowałoby ruch tutaj. Rocznie wydajemy około 25 tysięcy dowodów rejestracyjnych, więc to nie jest mało, to daje około 200 osób codziennie. Zmierzamy do tego, by tak jak jest w wielu urzędach, petenci nie chodzili po całym budynku. Niektórzy nawołują, by otworzyć urząd dla petentów. Ja mówię, że on nie jest zamknięty a każdy kto przyjdzie zostanie obsłużony. Tylko że nie będzie spacerował po budynku.
KB: Starostwo Powiatowe jest organem prowadzącym kilku szkół i one w pandemii też nie miały lekko. Jak to wyglądało z Państwa perspektywy?
MC: Szkoły niestety pracowały zdalnie. No i jakość tej pracy, nie chcę mówić, że była kiepska, ale była, bo okazało się, że nie jesteśmy do końca przygotowani, i że borykamy się z różnymi trudnościami, choćby z dostępnością do internetu.
KB: Nikt nie był gotowy tamtym czasie.
MC: Tak, ogromne trudności były w Szkole Specjalnej w Warczu. Trudno realizować jakiekolwiek zadania, kiedy uczniowie nie do końca umieją czytać, pisać, nie mówiąc o obsłudze komputerów czy też telefonów. To był trudny czas.
KB: Pandemia się skończyła i zaczęła się wojna na Ukrainie. To jest kolejna rzecz, która postawiła wyzwania przed Polską jako państwem i przed polskimi urzędami, w tym również przed starostwem.
MC: Tu są jakby dwa aspekty. Przyjmowanie uchodźców w dużych ilościach i zabezpieczenie im możliwości przebywania w godnych warunkach, przynajmniej przez jakiś okres czasu. Mieliśmy na terenie powiatu w pewnym momencie ponad 9300 uchodźców, z czego 600 przebywało w obiektach, z którymi my zawieraliśmy umowy na pobyt uchodźców. Z czasem to się zmniejszało, bo uchodźcy znajdowali sobie pracę, albo wyjeżdżali za granicę bądź wyprowadzali się. Na chwilę obecną mamy 45 uchodźców, którym jeszcze opłacamy pobyt. To są często matki z małymi dziećmi, które nie mogą za bardzo podjąć pracy a też ludzie starsi. Włączyliśmy się w organizację zbiórek i finansowych i darów oraz wysyłanie ich na Ukrainę. Wysłaliśmy dwie karetki pogotowia, wysłaliśmy agregaty prądotwórcze, które wtedy były potrzebne, trzy namioty do powiatu lubaczowskiego po to, żeby ten powiat organizował miasteczko dla uchodźców przekraczających granicę, zanim byli przewożeni w głąb kraju. Wysyłaliśmy też autokary po uchodźców do Warszawy, bo Warszawa była tym miastem najbardziej oblężonym, więc solidarnie z samorządami i z Urzędem Marszałkowskim wspieraliśmy tego typu akcje. Trzeba powiedzieć, że Rada Powiatu nie oszczędzała na pomocy dla Ukrainy ale też nie byliśmy przesadnie rozrzutni. Przy konkretnych zgłoszeniach potrzeb reagowaliśmy pozytywnie. Myślę, że pokazaliśmy, że jesteśmy solidarni, i że wspieramy.
KB: Kiedy ruszyła ta fala pomocy, opierająca się na działaniu zwykłych ludzi, którzy przynosili dary i wpłacali pieniądze; kiedy zobaczył Pan to poruszenie wśród mieszkańców powiatu gdańskiego, to tak po ludzku, co Pan poczuł?
MC: Fajnie się poczułem. Ludzie i firmy przekazywały ogromne ilości darów. My zorganizowaliśmy magazyny w szkole w Rusocinie i stamtąd wysyłaliśmy samochody na Ukrainę. Robiliśmy to wspólnie z wójtami, to też jest istotne, więc chodziło o to, aby ta pomoc była skoordynowana. I jeżeli chodzi o samorządy, dobrze to wyszło. To były wzruszające momenty. Ludzie przynosili co mieli, oddawali pieniądze i chcieli po ludzku zwyczajnie pomóc. I to pokazaliśmy jako Polacy, że umiemy być solidarni, że umiemy wspierać. Ludzie po prostu pokazali, że mają serducho, i że są w stanie podzielić się tym, co mają. No i też najciekawsze jest to, że najchętniej dzielili się ci ludzie, którzy mają niewiele. Jak to zwykle w życiu.
KB: Pozostając jeszcze na chwilę w tematach okołowojennych, odnośnie bezpieczeństwa i zamieszania z obroną cywilną. Gdy zaczęła obowiązywać Ustawa o Obronie Ojczyzny, generalnie polska obrona cywilna przestała działać, także na poziomie starostwa powiatowego.
MC: Teraz jest sygnał, że wracamy do organizacji obrony cywilnej na poprzednich zasadach. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie nic się nie objawiło w formie przepisów prawnych. Myślę, że rząd czeka na wybory i po wyborach wszystko się okaże. Samorządy będą musiały się wykazać.
KB: Pan starosta wie, gdzie jest Jego schron?
MC: Schronów przecież nie mamy. Po wybuchu wojny, samorządy miały takie zapytania, żeby wskazać obiekty, w których można zorganizować miejsca czasowego pobytu mieszkańców w sytuacji zagrożenia. Na terenie powiatu niestety takich obiektów praktycznie nie ma. Z przekazów medialnych wiemy, że mają to być garaże podziemne w budynkach, które tak jak na Ukrainie, mają być wykorzystywane jako schrony pod budynkami.
KB: Podstawą obrony cywilnej, co byśmy nie powiedzieli, są w dużej mierze jednostki straży pożarnej. I zdaje się, że tutaj powiat w dofinansowaniu ochotniczych straży pożarnych też ma pewne osiągnięcia.
MC: Jesteśmy tym powiatem, który chyba jako jeden z pierwszych zapoczątkował dofinansowywanie zakupu wozów strażackich. Początkowo to były używane samochody, trochę dokładaliśmy pieniędzy do remontów lub budowy remiz. Nie były to duże środki finansowe, a od pewnego czasu dopłacamy do każdego zakupionego samochodu dla ochotniczych straży pożarnych, ale też dla Państwowej Straży Pożarnej. W ubiegłym roku to było 170 tysięcy, w tym roku 150 tysięcy, bo mamy zgłoszenie tylko z Gminy Trąbki na jeden samochód. W ubiegłym roku dopłaciliśmy do wszystkich zakupów ochotniczych i Państwowej Straży Pożarnej milion 200 tysięcy złotych, co jest kwotą ogromną. Jesteśmy liderem jeżeli chodzi o powiaty w dopłacaniu do zakupów. Uważamy, że te zakupy wozów istotnie podnoszą sprawność każdej z jednostek.
KB: Samochody to nie wszystko, są jeszcze szkolenia…
MC: Tak, dopłacaliśmy do szkoleń. W środę, na powiedzeniu rady powiatu też będziemy rozpatrywali wnioski OSP Przejazdowo, OSP Ełganowo na zakup jakichś drobnych sprzętów. Chcielibyśmy, aby gminy partycypowały w tych wydatkach. Przy zakupie samochodów działamy w porozumieniu z wójtami i tak będziemy robili zawsze.
KB: To teraz temat, który chyba jest Panu bliski wyjątkowo, czyli edukacja i inwestycje w szkoły. Ile, w które, i czy warto, bo lata kiedy do szkół średnich weszły skumulowane roczniki, się skończyły, uczniów będzie coraz mniej. Czy w związku z tym będzie mniej oddziałów?
MC: Szkoły są w tej chwili na etapie tworzenia arkuszy organizacyjnych. Zainwestowaliśmy ogromne pieniądze w Zespół Szkół Technicznych w Rusocinie, ale to wynika też z faktu, że szkoła była na krawędzi zamknięcia. 5 lat temu na koniec roku szkolnego było tam 192 uczniów, dzisiaj mamy ich 800. Tak więc widać, że ta szkoła jest potrzebna. Dyrektor Robert Aszyk ściągnął sporo nauczycieli z Trójmiasta. Także wielu uczniów z Trójmiasta do nas dojeżdża, bo oferta edukacyjna Rusocina jest dzisiaj lepsza niż wielu szkół w Trójmieście. Dobrym posunięciem była zmiana nazwy na Zespół Szkół Technicznych i pokazanie, że faktycznie ta szkoła uczy w tym zakresie, czyli technik samochodowy czy też technik mechatronik. Zespół Szkół Ogrodniczych z kolei nie ma zbyt wielu nowych kierunków kształcenia. Tu z kolei mamy 1200 uczniów, i zakładam, że ta liczba niewiele spadnie, bo przybywa nam mieszkańców i to w stopniu niesamowitym. Oferty naszych szkół są bardzo dobre, kierunki technik poligrafii czy też nawet szkoła budowlana, która została uruchomiona, technik odnawialnych źródeł energii, czyli przygotowywanie się do przyszłości, to wszystko pokazuje, że Rada Pedagogiczna ma pomysł na to, jak przyciągnąć uczniów. Oczywiście to się wiąże z inwestycjami, ale my nie szczędzimy pieniędzy dla szkół. Mamy opracowane koncepcje rozbudowy jednej i drugiej szkoły, więc będziemy próbowali to realizować. Oczywiście trzeba pozyskać środki zewnętrzne, bo to są milionowe inwestycje, ale tak właśnie postrzegamy naszą rolę. Szkół ponadpodstawowych na terenie powiatu jest mało, bo tak naprawdę cztery, ale chcemy, aby te dwie nasze placówki nie tylko przodowały na terenie powiatu, bo w zakresie szkół branżowych to tylko one są, ale chcemy, żeby też na mapie województwa były to znaczące placówki oświatowe, do których uczniowie będą chętnie przychodzili. Mam nadzieję, że tak będzie, bo profile nauczania się istotnie zmieniły.
KB: A Ogrodnik?
MC: Zespół Szkół Ogrodniczych powinien chyba też zmienić nazwę, bo tam z ogrodnictwa jest już tylko technika architektury krajobrazu i nic więcej. Za to są fryzjerzy, kosmetolodzy i inne kierunki z technikiem logistyki, logistykiem magazynierem na czele. Na dzisiejsze czasy to świetny zawód, wręcz niezbędny przy tych ogromnych ilościach hal, które powstają na terenie powiatu. Kierunki dające szanse na zatrudnienie, i to za dobre pieniądze. Co jest istotne, uczniowie logistyki i technika logistyka po zakończeniu nauki mają uprawnienia do posługiwania się wózkami widłowymi. Natomiast w Rusocinie każdy uczeń, który skończy 18 lat, niezależnie od kierunku, ma darmowy kurs prawa jazdy, więc to też jest zachęcające dla naszych uczniów.
KB: To jest duża zachęta.
MC: Duża zachęta, ale to nie tylko, bo teraz pracujemy też nad tym, żeby uczniowie, którzy dojeżdżają do naszych szkół mieli darmowe bilety, jak ich koledzy z Pruszcza, którzy dojeżdżają do Gdańska. Koszt to nieco ponad 500 tysięcy rocznie, ale będziemy się nad tym pochylali. Zależy nam, żeby te szkoły żyły, żeby się rozwijały. Jednak baza to nie wszystko. Wiemy i mamy tego dowody, że do naszych szkół trafiają coraz lepsi uczniowie, którzy mają fajne punkty po egzaminach. Jest ich coraz więcej. To już nie te czasy, że do Rusocina idzie się za karę, tak jak było onegdaj. Mamy w Ogrodniku, ale nie tylko, bo w Rusocinie też, uczniów, którzy bez problemu dostaliby się do LO, a wybierają nasze placówki, bo te szkoły, te kierunki dają zawód i szanse na dobre zatrudnienie, za dobre wynagrodzenie, bo dzisiaj młodzież też tak myśli.
KB: To już na samo podsumowanie, jaki był najtrudniejszy moment w tej kadencji?
MC: Teraz chyba jest najtrudniejszy moment. Końcówka kadencji. Wybory. Pewnie trudna była pandemia, trudna była wojna. Ale jako samorządy daliśmy radę. Kiedy musieliśmy się sami zorganizować, szło nam to sprawnie. Mamy fajną kadrę, sprawdzonych naczelników i pracowników i oczywiście zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony z takiej, czy innej organizacji pracy ale myślę, że było ok. Jeśli chodzi o Ukrainę i wojnę, to był trudny moment bo nagle fala uchodźców płynie nie tylko do kraju ale i do powiatu, ale daliśmy radę. Czasem przyjmowaliśmy ich w środku nocy. Ale to jest tak, jeśli zgodziliśmy się pracować w takim miejscu, to życie może nas zaskakiwać, tak jak zaskoczyła pandemia, jak zaskoczyła wojna, ale jesteśmy po to żeby pracować, żeby to wszystko jakoś funkcjonowało. Jeśli chodzi o pandemię, niczego bym nie zmienił.
KB: A najprzyjemniejszy moment?
MC: Najprzyjemniejszy moment? Chyba było ich sporo. Fajny moment to Dożynki Wojewódzkie i nasze pierwsze miejsce. Ale dla mnie chyba jednak Koncert Wiedeński w tym roku w Lublewie. Odbywał się w ramach WOŚP. Po drugim utworze zapadła cisza i słuchałem odgłosów sali. Ludzie chłonęli muzykę. To było „Nad pięknym, modrym Dunajem”. To było coś fajnego. Widownia była oczarowana. Pani sołtys napisała potem, że takiego wydarzenia w historii Lublewa jeszcze nie było. To fajne.
KB: Kiedy Pan sobie pomyślał „dobra robota”?
MC: Nigdy, ale cieszą opinie mieszkańców, że jak już coś powiat robi, to robi to na poziomie.
KB: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Karolina Białke