To już 25 lat. Tak. 25 lat temu Jerzy Hoffman zakończył prace nad ostatnią częścią filmowej Trylogii. Film to nieco przereklamowany jest, choć w tamtym czasie zgromadził na planie plejadę gwiazd – mniej, bardziej trafionych, ale gwiazd. W sumie po latach wolę wersję serialową, mniej uproszczoną niż ta kinowa.
Dziwny ten film był, i tak sobie się zestarzał. Skrzetuski taki bezpłciowy trochę, Zagłoba, Podbipięta i Wołodyjowski przerysowani, fajna rola Wojtka Malajkata jako Rzędziana, dobra rola Aleksandra Domagarowa jako Bohuna, wybitna kreacja Ewy Wiśniewskiej jako kniazini Kurcewiczowej, epizod inżyniera Karwowskiego, Gucia Holoubka, i wielu innych. Scorupco niezmiennie tragiczna i tylko ładna. Osobne zdanie chcę poświęcić Maciejowi Kozłowskiemu i jego Krzywonosowi (który nie był wybitną rolą), dlatego że lubiłam zawsze tego aktora. Żebrowski obgonił wtedy dwie główne role w dwóch największych superprodukcjach tamtego czasu. Zagrał u Hoffmana i Wajdy w „Panu Tadeuszu” (podobnie jak Olbrychski).
Sceny batalistyczne nadal się bronią. Ujęciowo mnóstwo nawiązań do „Braveheart” z 1995 roku w reżyserii Mela Gibsona (wtedy była moda na monumentalne ujęcia, zbliżenia w czasie scen bitewnych, trochę latających flaków, jakaś tryskająca posoka, i drobne elementy humorystyczne), plenerowo pięknie. Muzyka Krzesimira Dębskiego pozostaje wybitna i żadne fakty tego nie zmienią Przesłuchałam setki razy w ciągu tego ćwierćwiecza i nadal ją lubię.
Z całej Trylogii filmowej Hoffmana wciąż po latach najlepiej broni się „Potop”, który uznaję za wybitny film, pod wieloma względami. „Ogniem i mieczem” to ładny dla oka obrazek i łzawa historyjka, która dziś mało kogo zachwyca a miejscami bardziej karykatura niż superprodukcja. Doceniam rozmach i ogrom pracy całej ekipy. Jest to też jeden z przykładów w polskiej kinematografii, przy realizacji którego przeżarto tudzież przechlano taki ogrom szmalu, że cud, że na gaże dla wózkarzy starczyło.